Harold Godfrey Lowe urodził się 21 listopada 1882 roku w miejscowości Eglwys Rhos, w hrabstwie Conwy, (Walia). W wieku 14 lat uciekł z domu i rozpoczął swoją żeglarską przygodę. Ojciec zaoferował mu odbycie praktyki zawodowej, jednakże młody Lowe stwierdził: "Nie mam zamiaru pracować dla nikogo za nic... Chcę otrzymywać wynagrodzenie za swoją ciężką pracę". Po pięciu latach służby wzdłuż zachodniego wybrzeża Afryki, Lowe wstąpił do brytyjskiego armatora White Star Line. Było to na piętnaście miesięcy przed dziewiczym rejsem Titanica przez Atlantyk. Harold Lowe służył w randze trzeciego oficera na statkach Baltic oraz Tropic, na którym odbył swą pierwszą podróż przez Ocean Atlantycki.
Lowe wszedł na pokład Titanica w Belfaście 27 marca 1912 r., wraz z pozostałymi członkami załogi. Był piątym rangą oficerem pokładowym na statku. Cechował się typem samotnika, co tłumaczy fakt, że był zupełnie niezaznajomiony z pozostałymi oficerami pokładowymi. 14 kwietnia o północy Lowe pomagał nanieść kurs Titanica, po czym pomiędzy 8:15 a 8:30 udał się do swojej kabiny i szybko zasnął.
Oficer Lowe przespał moment kolizji statku z górą lodową. Jakiś czas później, obudziły go czyjeś głosy. Wtedy uświadomił sobie, że dzieje się coś niepokojącego. Ubrał się pospiesznie i udał się na pokład, gdzie ujrzał mnóstwo pasażerów w kamizelkach ratunkowych i członków załogi przygotowujących w pośpiechu szalupy ratunkowe. W tym czasie Titanic 'przechylał się w kierunku dziobu'. "Statek znajdował się w położeniu 12-15 stopni ponad powierzchnią" - oświadczył.
Podczas katastrofy Titanica, Lowe wraz z trzema innymi oficerami przygotowywał szalupy ratunkowe do opuszczenia na wodę. Pomagał ludziom zajmować miejsca m. in. w łodzi nr 5 na sterburcie, gdzie dowodził pierwszy oficer William Murdoch. Niedługo potem na sterburcie pojawił się niejaki Bruce Ismay, prezes White Star Line próbujący usilnie dostać się do jakiejś szalupy. Zaszedł on drogę oficerowi Lowe, który natychmiast rozkazał mu ustąpić miejsca, odpowiadając stanowczo: "Idź pan do diabła!". Ismay swoim zachowaniem sprawiał wrażenie, jakby mu zależało na tym, aby ludzie uciekali.
Oficer Lowe pomagał następnie przy zapełnianiu łodzi nr 3, która była prawie pusta z powodu trudności w znalezieniu dostatecznej liczby osób potrzebnych do zwodowania szalupy. Od tej pory wszystko, cała akcja ewakuacyjna wydawała się przebiegać sprawnie i spokojnie. Były tylko małe kłębowiska ludzi wokół pokładu. Lowe obliczył szacunkowo, że była jednakowa ilość kobiet i mężczyzn znajdujących się w jego łodzi, około 40 do 45 osób ogółem. Udzielił także pomocy przy załadunku awaryjnej łodzi nr 14, przy której spotkał szóstego oficera Moddyiego. "Łódź zapełniliśmy 30 kobietami i dziećmi; ja usadowiłem 14, a on 16 osób". Z polecenia naczelnego oficera Henryego Wildea Lowe o godzinie 1:30 objął dowodzenie szalupą ratunkową nr 14. Umieścił w niej 58 osób. Kobiety i dzieci, które znajdowały się w tej łodzi odmówiły jednemu pasażerowi płci męskiej zajęcia miejsca w szalupie. Ów mężczyzna był z pochodzenia Włochem, posłużył się więc małym podstępem. Postanowił przebrać się za kobietę i zakradł się do łodzi. "Miał zawinięty na głowie szal, zorientowałem się dopiero w ostatniej chwili" - oświadczył Lowe. Pozwolił mu jednak pozostać w łodzi. Zabrał do szalupy jeszcze jednego pasażera płci męskiej, aby pomógł przy wiosłach. Był nim Charles Eugene Williams, mistrz świata gry w squasha z Anglii, który płynął do Nowego Yorku, aby bronić mistrzowskiego tytułu.
Kiedy szalupa ratunkowa nr 14 znalazła się na wodzie, Lowe postanowił odpłynąć nią na odległość ok. 150 metrów od tonącego Titanica. Tam też złączył ze sobą pięć szalup. Przesadził pasażerów z łodzi, którą dowodził do szalupy o numerze 12, 19 oraz do jednej łodzi składanej, której oznaczenia nie potrafił sobie przypomnieć. Kiedy wreszcie umilkły krzyki osób znajdujących się w wodzie Lowe upewnił się, że jest na tyle bezpiecznie, aby powrócić i wydostać z lodowatej wody pozostałych przy życiu rozbitków. "Nie mogłem postąpić inaczej. Miałem wokół swojej łodzi setki ludzi umierających w strasznych mękach, którzy mogliby wywrócić łódź". Lowe wraz z ochotnikami (był wśród nich również wspomniany wcześniej Włoch) podpłynął do kłębowiska ludzi i wyciągnął z wody 4 rozbitków - jednakże jeden z nich zmarł później na łodzi.
Niejaka Charlotte Collyer, jedna z osób, która była w tej szalupie opowiedziała później tą sytuację:
Ujrzeliśmy unoszące się na wodzie składane drzwi, które prawdopodobnie wypadły, kiedy statek szedł na dno. Leżał na nich obwiązany liną, z twarzą skierowaną ku dołowi mały Japończyk. Z tego, co zdążyliśmy zauważyć był on martwy. Woda obmywała go za każdym razem, gdy drzwi kołysały się na jej powierzchni. Widać było, że był strasznie zmarznięty. Nie odpowiadał na nasze wołania, a oficer Lowe wahał się, czy w ogóle do niego podpłynąć... 'Po co to?' - odrzekł Lowe. 'On już prawdopodobnie nie żyje, a jeśli tak ta są zapewne inne, bardziej wartościowe osoby oczekujące na ratunek niż jakiś tam Japończyk!'. Już prawie obrócił łódź, ale zmienił zdanie i wrócił. Japończyk został wciągnięty na pokład łodzi, a jedna z kobiet pocierała jego klatkę piersiową, pozostałe osoby ocierały jego ręce i stopy. Po chwili otworzył oczy. Mówił do nas w swoim języku i widząc, że nic z tego nie rozumiemy sam zaczął zmagać się ze swoimi stopami, rozciągał ręce nad głową, tupał stopami i w jakieś pięć minut, prawie odzyskał siły. Jeden z marynarzy siedzących koło niego, był tak zmęczony, że ledwo mógł utrzymać swoje wiosło. Ten uratowany Japończyk dosłownie zepchnął go z siedzenia, złapał wiosło i zaczął wiosłować jak prawdziwy bohater, aż do momentu ostatecznego zabrania ocalałych rozbitków przez Carpathię.
Widziałam pana Lowe patrzącego na niego z wielkim zaskoczeniem (dosłownie: szczena mu opadła). 'Jestem zawstydzony tym, co powiedziałem...' - odrzekł Lowe.
W szalupie, którą dowodził oficer Lowe został postawiony rozkładany żagiel. Kiedy statek Carpathia został wreszcie zauważony łódź oficera Lowe była w stanie rozwinąć prędkość od 4 do 5 węzłów w kierunku zbliżającego się parowca. Jak zeznał po katastrofie był zmuszony niestety zostawić trzy kobiece ciała na miejscu tragedii. "Być może było to trochę bezwzględne, czemu nie mogę zaprzeczyć...", ale później dodał: "...powiedziałem sobie, 'Nie jesteś tu po to, aby martwić się ciałami, jestś tu dla życia.'". Po dopłynięciu do Carpathii oficer Lowe bezpiecznie ewakuował na jej pokład wszystkich pasażerów. Zabrał też zwłoki jednego z pasażerów, które znajdowały się w jego łodzi. Tego poranka Lowe widział także od 12 do 20 gór lodowych w tym rejonie, przedtem jednak nie był w stanie dostrzec żadnej.
Podczas przesłuchań amerykańskiego senatu, Lowe był wypytywany o broń palną używaną na pokładzie Titanica. "Słyszałem ją i strzelałem z niej" - oświadczył. Opowiedział też później, iż kiedy jego szalupa została opuszczana na wodę, to przymusowo oddał strzał ostrzegawczy w stronę statku, aby wystraszyć wszystkich próbujących wedrzeć się do jego łodzi. Był pewien, że nikogo nie zranił: "... pamiętam, że patrzyłem, gdzie strzelam." - dodał. Zeznanie to zostało podtrzymane przez kilkoro pasażerów, którzy byli świadkami tej sytuacji. Potwierdzili także fakt, że tylko szalupa oficera Lowe wróciła do kłębowiska umierających w lodowatej wodzie rozbitków, w poszukiwaniu ocalałych przy życiu pasażerów.
Podczas amerykańskiego śledztwa Lowe oświadczył również, że na Titanicu odbyły się ćwiczenia ratunkowe, zanim statek opuścił port w Southampton.
W sierpniu 1913 roku Lowe poślubił Ellen Marion Whitehouse. Mieli dwoje dzieci Florence Josephine (Josie) Edge i Harolda Williama Georgea.
Harold Lowe pozostał na morzu, ale nigdy nie osiągnął kierownictwa w służbie morskiej. Został dowódcą rezerwy Królewskiej Marynarki podczas I wojny światowej. Ostatni statek, na którym służył nosił nazwę Belgic. Resztę życia spędził na emeryturze, mieszkając w Północnej Wali, wraz ze swoją żoną Ellen. Zmarł 12 maja 1944 roku. Został pochowany na cmentarzu Llandrillo Yn Rhos, w Colwyn Bay w północnej Walii.